Kolejnym celem naszej podróży był Guadix.
Spędziliśmy wspaniały dzień w Alhambrze, zabraliśmy rzeczy od miłych Polek i udalismy się na dworzec autobusowy. Tak. Autobusowy. W czasie dnia zostalismy zasypani smsami, że znajomi Mikołaja nie mogą w ogóle z Grenady wyjechać. Stwierdziliśmy, że Guadix leży w pobliżu autostrady, więc nie będziemy wybijać się na nią miejskimi autobusami. Co zabawne, na dworcu spotkalismy owych znajomych, którzy zmęczeni całodniowym, bezskutecznym łapaniem stopa, postanowli zrobić tak jak my. W połowie drogi jednak wysiedli, ponieważ zależało im tylko na wydostaniu się z miasta. Resztę podróży mieli już bardzo udaną i bez problemu dostali się do Barcelony stopem. Dziwne, bo my juz od tej pory tylko stopowaliśmy i nie mieliśmy takich trudności jak prze te pierwsze dni. No cóż. Trzeba się rozkęcić. W autobusie spotkaliśmy Polaka, który od 30 lat tuła się po Hiszpani pracując tu i tam.
Guadix to małe miasteczko. Zaczynało już zmierzachać jak dojechalismy, więc udalismy się trochę za miasto, żeby znaleśc miejsce do spania. Tym razem instynkt nas nie zawiódł i skierował wprost ku autostradzie i stacji benzynowej. Wiedzieliśmy już gdzie mamy następnego dnia wrócić. Nocowalismy na jakimś polu i ja całą noc miałam faze, że przyjdzie hiszpański rolnik z widłami:) Namiotu nawet nie rozstawiliśmy.