wstajemy rano i płacimy za camping. oczywiście więcej kun nie mamy, więc postanawiamy łapać stopa do dubrovnika, niestety bez rezultatu, na przystanku autobusowym w stronę dubrovnika zauważamy naszczęście polską parę->naszych sąsiadów z campingu. zgadzają się, żeby wymienić nam trochę eurosów i wsiadamy do autobusu->po co tracić czas na stanie na drodze. W durovniku od stacji autobusowej do starego miasta trzeba kawałek przejść, po drodze znajdujemy informacje turystyczną gdzie dowiadujemy sie o campingi i autobusy do kotoru. ich cena niezbyt nam pasuje, dlatego postanawiamy łapać stopa. Narazie jednak idziemy oglądać miasto. Zostawiamy plecaki w pobliskim barze i ruszamy zwiedzać. Trzeba przyznać, że nie jest to najprzyjemniejsze miasto na naszej trasie. Nie można Durovnikowi odebrać urody ale masa turystów niestety ją przysłania. Polaków tam od groma (więcej niż na rynku w krakowie o tej porze roku:)) Spotykamy grupę chłopaków, którzy dają nam jeden bilet na mury, którego nie wykorzystali. nie decydujemy się jednak na wejście na nie, gdyż bilet kosztuje 50 kun. spotykamy też pana przewodnika polskiej wycieczki, który namawia nas abyśmy jechały do albanii i to conajmniej na tydzień. Trochę nas tym pociesza, bo trzeba przyznać, że albania do tej pory jawiła nam się jako coś przerażającego i strasznie niebezpiecznego. Spędzamy więc dzień w dubrovniku chodząc po jego uroczych uliczkach. Zimno. Koło 16 mamy już dość i idziemy na przystanek, z którego odjeżdża autobus do pobliskiej miejscowości, gdzie mamy zamiar nocować a rano łapać stopa do kotoru. Gdy już tam dojeżdżamy trafiamy na okropny camping. Wprawdzie właścicielka już nam chce pomagać rozstawiać namiot ale zaczyna padać, więc idziemy szukać schronienia. Znajdujemy inny camping niedaleko, który jest przyjemniejszy. Ciągle pada i jest zimno, dlatego nie decydujemy się na rozstawienie namiotu tylko idziemy na pobliską stację benzynową z nadzieją, że może uda nam się złapać dziś stopa i podjechać bliżej kotoru. Spędzamy tam około 40 min, gadamy z ludźmi, bez skutku...kiedy to nagle na stacje wjeżdża czerwony van, z którego wysiada opalony blondyn, a za kierownicą siedzi drugi. Po krótkotrwałym, naszczęście, szoku podchodzimy do nich i co sie okazuje? mają zamiar jechać jutro do kotoru a noc spędzić gdzieś przed granicą. Idealne rozwiązanie dla nas! kolejny raz mamy mega farta, aż trudno w to uwierzyć. Jedziemy z nimi kilka kilometrów i zatrzymujemy się na campingu. Okazuję się, że chłopaki są z południowej afryki i jeżdża swoim vanem po całej europie. Rozstawiają nam swój ciepły namiot. Spędzamy przemiły wieczór w ich vanie grając w uno i pijąc naszą słodką rakije.