Pojechaliśmy pociągiem do miejscowości Alcala La Henares, gdzie dość długo szliśmy do autostrady,a potem szukaliśmy stacji beznzynowej. no i jak zazwyczaj wpadka, upragniona stacja była częścią wielkiego kompleksu handlowego. Znów niedzielne popołudnie. Wszystkie sklepy pozamykane. Ludzie tylko w McDonaldzie. Nic tu dzis nie zdziałamy. Idziemy szukać miejsca do spania. Poszliśmy za ów kompleks. Okazało sie, że są tam magazyny, a wokół stoi mnóstwo czekających na załadunek tirów. To dało nam nadzieję, że może rano kogoś złapiemy. Idziemy, a tu polska rejestracja. Niestety pan tirowiec śpi. Poszliśmy więc dalej, ale długi płot biegnący wzdłuż drogi skłonił nas do zawrócenia i szukania szczęścia z drugiej strony kompleksu. Jak wracaliśmy to Paweł, tak miał na imie kierowca, już się obudził i wcinał kanapkę ze schabowym. Ładnie się przywitaliśmy i bez problemu zgodził się, żeby nas zabrać następnego dnia rano, jak tylko go rozładują. Powiedział, że jedzie w stronę Barcelony, więc może nas kawałek podrzucić, bo ma jeszcze po drodze załadunek.
Poszlismy rozbić namiot w pobliskich zaroslach i rano, po zrobieniu zakupów w supermarkecie stawiliśmy się na umówione miejsce.
Paweł okazał się świetny. Pojachaliśmy z nim po nektarynki do hortofruticoli Cosanse w małym misteczku La Almunia. Trafiliśmy na sjestę, więc musielismy poczekać parę godzin, po czym pod wieczór powiedziano nam, że nektarynki będą dopiero jutro. Paweł w ramach rekompensaty ugotował nam kiełbasę i parówki. Super obiad tirowca.
Postanowiliśmy przespać się w jego naczepie, bo i tak nie wiedzieliśmy jak się z tamtąd wydostać. Był wieczór, więc nie miało to za dużo sensu.